Jeżeli poprzednia część [LINK TUTAJ] dotycząca uroczych, francuskich słówek nie przekonała Was, że ten język jest po prostu piękny – zapraszamy na kolejną porcję leksyki. Pamiętajcie zaopatrzyć się w kartkę i długopis, by wiedza została z Wami na dłużej!
Uwierzcie mi, że już na samym początku nauki napotkacie na swojej drodze słowa, które będą po prostu śmieszne. Jednym z takich przykładów są zajęcia poświęcone tematowi gotowania i produktów spożywczych. Zapewne najpierw poznacie słowo pomme, czyli jabłko, a już po chwili zostaniecie zapoznani z francuskim określeniem na ziemniaki, czyli… pommes de terre (dosłownie „ziemne jabłka”). A jeśli ktoś ciekawski podpyta jeszcze o ziemniaki w mundurkach, to otrzyma kolejny żart w postaci pommes de terre en chemise („ziemne jabłka w koszulach”).
Jeśli wasi francuscy przyjaciele zaprosiliby was kiedyś na enterrement de vie de garçon / de jeune fille (dosłownie „pogrzeb życia chłopaka / młodej dziewczyny”) nie kupujcie wieńca pogrzebowego i czarnej woalki! Słowa te oznaczają odpowiednio wieczór kawalerski i wieczór panieński. Idąc więc francuskim schematem rozumowania – najpierw musi być pogrzeb, żeby mógł być ślub.
Coraz częściej łapię się na tym, że współczesna literatura francuska zaskakuje mnie nieznanymi wcześniej neologizmami. Na moich studiach bardzo często usłyszeć można zdanie: „języka uczycie się przez całe życie, bo on wciąż się zmienia”. I po czasie zaczęłam zauważać te zmiany, między innymi w słowie „post-it”. Anglicyzm, pochodzący od nazwy marki produkującej samoprzylepne, żółte karteczki przeznaczone na krótkie notatki lub wiadomości, jeszcze kilka lat temu był swobodnie używany przez Francuzów. Ostatnio jednak pewna popularna powieść kryminalna zaskoczyła mnie użyciem słowa papillon adhésif, czyli w wolnym tłumaczeniu „samoprzylepny motyl”. W najnowszych wydaniach słowników francuskich, właśnie ten wyraz zastępuje poprzednio używany anglicyzm i jest oficjalnie rekomendowany do użycia.
Na samym końcu zajrzymy jeszcze do rubryki pt. „faux amis” (para słów lub wyrażeń brzmiących w dwóch językach tak samo lub podobnie, ale mających inne znaczenia). Skupimy się tutaj na parze interesujących czasowników, czyli chiner oraz se lover. Pierwszy ma oczywiście mało wspólnego z Chinami, czy w sumie z jakimkolwiek innym odległym krajem. Bardzo często natomiast używa się go na pchlich targach (marché aux puces) lub podczas imprez w klubach. Chiner oznacza wyhaczyć, w kontekście jakiejś używanej rzeczy, ubrania lub (!) osoby. Drugi czasownik kojarzyć może nam się z angielskim określeniem kochanka (raz podczas zajęć usłyszałam, że polski odpowiednik tego słowa to „kochankować się” ☺ ). Nic bardziej mylnego! Se lover oznacza czynność zwijania się w kulkę, kulenie się, wtulania. Je me love, tu te loves… Ukochajmy się !
Jakie są wasze wrażenia po kolejnym zestawieniu uroczych francuskich słówek? Coś szczególnie Was zaskoczyło? A może wręcz przeciwnie, nie było to nic nowego?